6. Polacy w GUŁAGU 1919–1960
6.
POLACY W GUŁAGU 1919–1960
(MAPA 6.)
Polacy trafiali do obozów praktycznie od samego początku istnienia Gułagu i byli w nich więzieni przez cały okres jego istnienia. Pierwszymi polskimi więźniami były osoby, które – po ustanowieniu nowej granicy II Rzeczypospolitej w marcu 1921 roku – znalazły się na terytorium Związku Sowieckiego (w wyniku przesunięcia na zachód dawnej granicy z 1772 roku). Zostały one wysłane do łagrów w wyniku aresztowań w ramach tzw. operacji polskiej NKWD, która była częścią szerszej akcji specjalnej skierowanej przeciwko mniejszościom narodowym w ZSRS podczas wielkiej czystki.
„Operacja polska” była najszerzej zakrojoną tego rodzaju akcją narodowościową – w jej wyniku do Gułagu trafiło w latach 1937–1938, jak się szacuje, ponad 28 tysięcy Polaków.
Druga fala wysyłania do łagrów Polaków i obywateli polskich rozpoczęła się po zajęciu 17 września 1939 roku przez Armię Czerwoną terenów wschodnich II Rzeczypospolitej. Wraz z rozpoczęciem działalności okupacyjnych władz sowieckich, bardzo ważną rolę w zorganizowaniu i zapewnieniu funkcjonowania sowieckiego aparatu administracyjnego odegrało NKWD. Likwidowało ono struktury polskiej administracji, zastępując je władzą sowiecką, eliminowało osoby, które przeciwstawiały się lub mogły się opierać instalowaniu nowej władzy. Wśród aresztowanych Polaków można wydzielić kilka zasadniczych grup. Przede wszystkim były to osoby, które pełniły ważne role w przedwojennej Polsce, jak działacze polityczni, samorządowi, sędziowie, przedsiębiorcy. Można wśród nich wymienić ważnego polityka i ekonomistę okresu II RP, prof. Stanisława Grabskiego; żołnierza Legionów, dowódcę pierwszej organizacji konspiracyjnej podczas II wojny światowej – Służby Zwycięstwu Polsce, gen. Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza, czy jednego z najwybitniejszych i najpopularniejszych aktorów międzywojennego polskiego kina i teatru, Eugeniusza Bodo (zmarł z wyczerpania w łagrze w Kotłasie w 1943 roku). Można by wyliczać jeszcze bardzo wielu... Kolejną grupę stanowili oficerowie Wojska Polskiego i Policji Państwowej, którzy dotąd nie znaleźli się w niewoli; aresztowano również lokalnych działaczy społecznych, niepodległościowych, a także osoby znane z negatywnego nastawienia wobec ZSRS. Od września 1939 do 22 czerwca 1941 roku aresztowano niemal 150 tysięcy polskich obywateli różnych narodowości.
Spośród tych aresztowanych do Gułagu trafiło około 40 tysięcy. Większość z nich znalazła się w obozach w Komi: Workutłagu, Peczorłagu i Uchtiżemłagu. Kilka tysięcy osadzono w obozach na Kołymie, kilkuset więźniów polskich rozrzucono po innych, mniejszych punktach łagrowych. Około 7 tysięcy osób z tej grupy w łagrach zmarło. Na przykład w kopalniach ołowiu na Półwyspie Czukockim, należących do Siewwostłagu, gdzie panowały wyjątkowo trudne warunki, z 3 tysięcy Polaków, głównie policjantów i wojskowych, przywiezionych tam w 1940 roku, w ciągu roku zmarli wszyscy.
Także po ogłoszeniu tzw. amnestii w sierpniu 1941 roku obywatele polscy przebywający na sowieckim terytorium trafiali do łagrów za różne, rzekomo popełnione „przestępstwa”. Najwięcej znalazło się ich tam w 1943 roku, kiedy władze ZSRS w szeroko zakrojonej akcji chciały zmusić polskich obywateli do przyjęcia obywatelstwa sowieckiego, co mogło oznaczać pozostanie w ZSRS na zawsze. Według dokumentów sowieckich podczas paszportyzacji wypełniono prawie 191 tysięcy ankiet, obywatelstwo sowieckie nadano 165 tysiącom osób, a 24 tysiące uznano za obywateli polskich. Za odmowę przyjęcia obywatelstwa sowieckiego skazano na pobyt w łagrach 1583 osoby.
Kolejna wielka fala obywateli polskich napłynęła do łagrów z chwilą, gdy na początku 1944 roku Sowieci ponownie wkroczyli na polskie ziemie. Wówczas stosunki dyplomatyczne między polskim rządem na uchodźstwie a ZSRS były zerwane po raz drugi w wyniku ujawnienia przez Niemców w kwietniu 1943 roku zbrodni katyńskiej i oskarżenia przez Sowietów strony polskiej o współpracę z Niemcami.
W latach 1944–1945 władze ZSRS aresztowały kilkadziesiąt tysięcy Polaków i obywateli polskich innych narodowości. Moskwa chciała podporządkować sobie Polskę i w związku z tym wyeliminować polskie organizacje niepodległościowe, które mogły stanąć temu na przeszkodzie. Wtedy ofiarą aresztowań NKWD padali przede wszystkim żołnierze Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych czy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którzy trafiali do Workuty, Norylska, Kazachstanu, na Kołymę i do innych, rozsianych po całym terytorium sowieckim, łagrów. Wywózki do poprawczych obozów pracy zastosowano jako instrument represji przede wszystkim wobec mieszkańców terenów zaanektowanych przez Sowietów. Wobec zamieszkujących tereny Polski „pojałtańskiej” stosowano głównie inny rodzaj represji – umieszczano ich bez wyroku jako „internowanych” w obozach jenieckich i kontrolno-filtracyjnych, które podlegały NKWD–MWD ZSRS. Warunki bytowe były tam podobne jak w poprawczych obozach pracy. Jedyną różnicę stanowił fakt, że nie było w nich kryminalistów. Liczbę „internowanych” szacuje się na co najmniej 39 tysięcy.
Najwięcej z nich osadzono w obozie w Borowiczach (5795 osób), w Stalinogorsku (6326), Riazaniu i Ostaszkowie (4307).
Łącznie w wyniku tych trzech fal w Gułagu oraz w obozach jenieckich zarządzanych przez NKWD–MWD [skrót MWD oznacza Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, MSW – przyp. Red.] znalazły się dziesiątki tysięcy Polaków i obywateli polskich. Nie jest obecnie możliwe ustalenie, jaka dokładnie była to liczba, ani też ilu z nich w łagrach straciło życie.
BUNTY W ŁAGRACH
KALENDARIUM BUNTÓW WIĘŹNIÓW GUŁAGU:
- 1923 – krwawo stłumiony bunt na Wyspach Sołowieckich
- 1930 – bunt w Wierchnieuralsku
- 1937 – 132-dniowa głodówka w obozach Workuty, Uchty i Ust’-Usy, liczne wyroki i egzekucje
- 1942 – więźniowie punktu łagrowego Rejd w okolicach Workuty pod dowództwem byłego więźnia, naczelnika Rietunina, zdobywają broń i ruszają wyzwalać inne obozy; kolejne grupy są likwidowane przez wojsko
- 1944 – drugi bunt w punkcie Rejd
- 1946 (lub 1947) – bunt więźniów (byłych żołnierzy armii Własowa) w Norylsku
- 1947 – w pobliżu Igarki i w Workucie strajki przeciwko samowoli kierownictwa; strajkujący zostają zabici przez więźniów kryminalnych, których następnie rozstrzelano
- 1948 – w okolicach Workuty i Budowy nr 501-503 uzbrojeni więźniowie wyzwalają okoliczne obozy i uciekają na północ, zostają wystrzelani z samolotów
- 1950 – bunt więźniów kryminalnych w Norylsku – zostają załadowani na barki i zatopieni w Zatoce Karskiej
- 1951 – siedmiodniowy bunt więźniów na Czukotce – ginie 68 więźniów i 4 żołnierzy
- 1952 – strajk i głodówka więźniów w Ekibastuzie (Kazachstan) – w wyniku strzelaniny ginie kilku więźniów; bunt więźniów w Dubrowce koło Karagandy (Kazachstan)
- 1953 – bunt w obozach w Norylsku i Workucie Polacy zostawili swój wyraźny ślad w historii Gułagu, byli bowiem uczestnikami, a często również inicjatorami zdarzeń, wydawałoby się, niemożliwych w tak opresyjnej sytuacji, czyli buntów w łagrach.
Nawet w okresie najostrzejszego stalinizmu miały miejsce przypadki zorganizowanych akcji protestacyjnych w różnych miejscach Gułagu. Już w 1923 roku wybuchł, krwawo stłumiony, bunt na Wyspach Sołowieckich, potem miały miejsce bunty w Wierchnieuralsku, Workucie, Norylsku, na Czukotce, w Kazachstanie: w Ekibastusie i Dubrowce koło Karagandy. Masowa ucieczka w styczniu 1942 roku około stu więźniów z łagru w Ust’-Usie i ich walka z miejscową milicją została uznana za jedyne powstanie w historii Gułagu. W wyniku tej ucieczki zginęli buntownicy, ale także kilkudziesięciu strażników łagrowych i mieszkańców miasteczka. Złapanych więźniów ponownie osądzono, 49 z nich skazano na karę śmierci i stracono, 19 otrzymało kolejną karę pobytu w łagrze.
Śmierć Stalina uruchomiła lawinę zmian politycznych w ZSRS, a także w sowieckiej gospodarce, życiu społecznym czy kulturze. Ten proces objął także Gułag – już 27 marca 1953 roku dekretem Rady Najwyższej ZSRS ogłoszono amnestię, zwolnienia więźniów rozpoczęły się następnego dnia. Nie dotyczyły one jednak osób uwięzionych w obozach o specjalnym reżimie, w których przebywali „szczególnie niebezpieczni przestępcy” – głównie polityczni.
Obozy o zaostrzonym reżimie (tak zwane specłagry) utworzono w 1948 roku i ściśle przestrzegano separacji więźniów tych obozów od pozostałych – kryminalistów i „zwykłych” politycznych. Odizolowani w specjalnych miejscach odosobnienia, więźniowie specłagrów zaczęli w konspiracji tworzyć struktury oporu, a napięcie wśród nich od długiego czasu utrzymywało się na krawędzi wybuchu. Przed otwartym buntem hamowała ich jedynie nadzieja na amnestię. Gdy się okazało, że nie objęła ona więźniów politycznych, bunty z ogromną siłą ogarnęły – niemal jednocześnie – przede wszystkim dwa wielkie północne kompleksy przemysłowe: Workutę i Norylsk, oddalone od siebie o tysiąc kilometrów. W obu przebywali również Polacy i mieli znaczący udział w buntach.
W Gorłagu, obozie specjalnym kompleksu łagrowego w okolicach Norylska, napięcie wiosną 1953 roku doszło do zenitu. Istniała tam zorganizowana grupa oporu, która została wzmocniona około 1200 więźniami przeniesionymi jesienią 1952 roku z Karagandy do Norylska (w większości znaleźli się w niej uczestnicy zbrojnej próby ucieczki i protestów, jakie miały tam miejsce kilka miesięcy wcześniej). Pod koniec maja w Gorłagu doszło do pierwszych starć ze strażnikami, 25 maja zastrzelono więźnia, który wracał z pracy. Następnego dnia po tym zdarzeniu rozpoczął się strajk protestacyjny w obozie numer 5, a kilka dni potem strażnicy zaczęli strzelać do więźniów, kiedy ci przerzucali listy do żeńskiej części łagru. Łagier został otoczony przez wojsko. 5 czerwca strajkowało już ponad 16 tysięcy więźniów.
Niemal w tym samym czasie zbuntowali się więźniowie obozu specjalnego w rejonie Workuty – Rieczłagu, którzy mieli doskonale zorganizowany system zdobywania informacji ze świata za drutami i od razu dowiedzieli się o śmierci Stalina i aresztowaniu Berii. Wiadomości o zmianach politycznych w kraju spowodowały zaostrzenie nastrojów wśród więźniów. 30 czerwca w kopalni Kapitalnaja zaczęli rozdawać ulotki z wezwaniem do „wstrzymania dostaw węgla”, 17 lipca pobili sztygara, a 19 lipca zastrajkowała liczna grupa więźniów, którzy przybyli do Rieczłagu również z Karagandy i mieli nadzieję na obiecaną przez władze rewizję wyroków. Trafili natomiast do pracy w najcięższe warunki – do cieszącej się najgorszą sławą kopalni numer 7. Do strajku w kopalni zaczęły się dołączać kolejne punkty obozowe i 29 lipca w buncie uczestniczyło już ponad 15 tysięcy więźniów z sześciu podobozów Rieczłagu.
Buntom w większości obozów przewodziły komitety strajkowe, kierowane przez Ukraińców, Polaków lub więźniów z republik bałtyckich. W Norylsku władze obozowe początkowo obiecały, że rozpatrzą postulaty więźniów, ale potem zdecydowały o likwidacji buntów siłą. Do więźniów Workutłagu wojsko strzelało z broni maszynowej, w Norylsku użyto dodatkowo granatów. Przywódców buntów aresztowano i w większości – rozstrzelano. Pozostałych uczestników akcji rozesłano do innych łagrów.
Władzom nie udało się zdusić buntów w zarodku i wybuchały one z różną siłą jeszcze kilkakrotnie w obozach workuckich i norylskich, a także w innych miejscach – wyjścia do pracy w listopadzie 1953 roku odmówiło ponad 500 więźniów Wiatłagu, w marcu 1954 roku – Kargopolłagu, w lipcu tegoż roku – 900 więźniów Minłagu.
Bunt o największym zasięgu i najbardziej krwawym przebiegu wybuchł w maju 1954 roku w podobozie Stiepłagu koło wsi Kingir w Kazachstanie. Pierwsze sygnały oporu wśród więźniów, które miały tam miejsce zaraz po śmierci Stalina, straż obozowa postanowiła zneutralizować siłowo. Użyto więc broni, wśród więźniów były ofiary śmiertelne. 16 maja więźniowie polityczni z punktu łagrowego numer 3 zaczęli rozbierać mur oddzielający ich podobóz od reszty łagru. Strażnicy postanowili strzelać do więźniów, zginęło 13 ludzi. Trzy dni później strajkowała już większość więźniów, a po niespełnieniu obietnic danych przez władze łagrowe wybuchł bunt, który trwał 40 dni. W końcu, 26 czerwca, obóz został otoczony przez co najmniej 1700 żołnierzy i pięć czołgów, które rozjeżdżały więźniów, burzyły łagrowe baraki. Według oficjalnych danych podczas tłumienia buntu w Kingirze zginęło 37 więźniów, 106 zostało rannych, 9 zmarło później od ran. Rannych zostało również 40 żołnierzy. Aresztowano 436 osób, w tym członków komitetu strajkowego, 6 więźniów stracono. Do innych łagrów przeniesiono około tysiąca więźniów oskarżonych o udział w buncie.
Zachowały się nieliczne relacje Polaków, którzy brali udział w buntach; poniżej przedstawiamy fragmenty wspomnień Władysława Malczewskiego (uczestnika buntu) i Eryka Barcza (jednego z przywódców buntowników), które znajdują się w zbiorach Archiwum Ośrodka KARTA w Warszawie.
Władysław Malczewski, aresztowany w 1944 roku we Lwowie, skazany na 10 lat pobytu w łagrze, więzień łagru w Norylsku:
Pewnego czerwcowego popołudnia, po pracy, chłopcy stali na ganku swego baraku, oczekując przejścia na popołudniową zmianę brygad żeńskich. Ci, przeważnie ukraińscy, chłopcy w sobie tylko wiadomy sposób kontaktowali się z dziewczętami pochodzącymi z tych samych wsi co oni i ciekawi byli nowin z rodzinnych stron. Nie podchodząc do drutów, rozpoczęli niewinne przekrzykiwanie, w rodzaju:
„Marusia, czy dostałaś list? A czy ojciec żyje?”.
Konwój nakazał przerwać nawoływania, grożąc użyciem broni. Chłopcy zlekceważyli ostrzeżenie, bo przecież do znajdujących się w zonie, przez druty, nikt jeszcze nie strzelał. Fatalna pomyłka! Zaterkotał automat. Dwóch padło ugodzonych śmiertelnie, trzech rannych słaniało się.
Odprowadzono ich do punktu sanitarnego. W obozie wrzenie, wieść rozeszła się po wszystkich barakach. Zresztą, już strzały wzbudziły podejrzenie, że dzieje się coś niezwykłego.
Kto mógł, spieszył do baraku, na skraju którego leżeli martwi więźniowie. Wokół nich ogromne plamy krwi.
A niewinna krew to zapalnik, zarzewie buntu. Nie dość, że prawie za darmo, bo za miskę bałandy [zupy] i kawałek chleba oddajemy swoje siły i zdrowie, budując dla nich fabryki i bloki, to jeszcze mordować nas będą, strzelać do bezbronnych! Ktoś rzucił hasło: „Nie idziemy do roboty! Jeżeli mają nas wystrzelać, to niech strzelają, nie ruszymy się stąd!”. Ktoś inny dodał: „Będziemy strajkować, dopóki nie przyjedzie komisja z Moskwy!”.
Na wartowni i w sztabie ruch. Wezwano naczelnika obozu, ten kazał wzmocnić straże. Próbowano rozmawiać z ludźmi. Nadaremnie! Świeże emocje, żywioł...
W tę noc długo rozmawialiśmy, odwiedzaliśmy inne baraki, gdzie mieszkali nasi. Inni też tak błądzili w oczekiwaniu tego, co przyniesie jutro. [...] Wiadomo, że nie wyjdziemy do pracy, ale jak oni zareagują? Jakie dostali dyrektywy? [...]
Nadszedł poranek. Dyżurny przyniósł w wiadrach zupę i chleb z kuchni, obudził swoje brygady na śniadanie. Wszyscy zjedli, lecz nikt nie myślał o wychodzeniu do pracy. Jedni byli zdeterminowani, uważając tę decyzję za słuszną, inni – mniejszość – ze strachu przed pierwszymi lub nie chcąc się zhańbić słabością. Jednych i drugich gryzła niepewność – mogli nas przecież zdziesiątkować lub, w najlepszym wypadku, dodać nowe wyroki.
Najpierw pojawił się nasz rachmistrz (nariadczyk), prowadzący rejestr z ramienia komendy, i wzywał nas do wyjścia. Wyśmiano go! Potem przybył naczelnik z podległymi mu oficerami, próbując najpierw perswazją, wreszcie groźbami zmusić nas do wyjścia. „Żądamy przybycia komisji z Moskwy, niech nas wysłucha, wtedy wyjdziemy” – padła jednoznaczna odpowiedź. W ciągu dnia zainstalowano głośniki na słupach, przez które co jakiś czas apelowano do naszego rozsądku. Zaopatrzenie odbywało się regularnie, kuchnia, piekarnia, punkt sanitarny funkcjonowały normalnie.
Spośród naszej społeczności zostali wyłonieni przedstawiciele, którzy władali dobrze słowem, zdolni do przedłożenia komisji naszych żądań. Nie zapomnę jednego z nich, Rosjanina, który zaimponował mi tembrem głosu i niezwykłą swadą.
Już po dwóch dniach zjawili się przedstawiciele Kraju Krasnojarskiego z gen. Paniukowem na czele. Odpowiedź była jedna: „Możemy rozmawiać tylko z Moskwą!”.
Czas płynął monotonnie, ustała agitacja. Zrozumieliśmy, że nasze czekanie na komisję rządową nie jest pozbawione szans. Wreszcie dziewiątego dnia na czystym zapolarnym niebie pokazał się nieduży samolot. [...] Następnego dnia w obozie ruch. Ustawiono długie stoły, przykryto je czerwonym suknem, przyniesiono krzesła. Niebawem przed bramą zatrzymało się kilka samochodów, z których wysiadło kilkanaście osób cywilnych i w mundurach, a więc z rządu, partii, MSW i NKWD. Nasi wylegli wszyscy na dziedziniec i rozsiedli się, jak kto mógł – na taboretach, ławkach, cegłach, nawet na trawie. Nasza grupka, kilku Polaków, zajęła również miejsca tak, by obserwować przebieg spotkania.
Nasze żądania, przedstawione przez doskonałych mówców, były sformułowane odważnie i dotyczyły:
1) pociągnięcia do odpowiedzialności naczelnika konwoju, na którego rozkaz otwarto ogień do bezbronnych ludzi [...],
2) niezrealizowania obietnic, ogłoszonych przy okazji dekretu amnestyjnego, odnośnie zrewidowania naszych akt, zawierających wiele nieprawidłowości, tendencyjności czy wręcz fałszerstw [...],
3) zdjęcia krat z okien i niezamykania na noc baraków, jako że te dodatkowe ograniczenia, stosowane w przypadku katorżników, w naszych wyrokach nie były przewidziane,
4) przyrzeczenia niestosowania restrykcji wobec kogokolwiek indywidualnie [...], zaniechania odwetu w postaci przerzucania do innych obozów za udział w akcji protestacyjnej.
Komisja wysłuchała, zarządzono godzinną przerwę na naradę strony urzędowej. Po przerwie obiecano spełnić wszystkie postulaty, zarządzono nawet natychmiastowe zdjęcie krat z okien [...]. Nasza strona przyrzekła w zamian natychmiastowe przystąpienie do pracy.
I tak, na następny dzień rano wszystkie brygady w podniosłym nastroju przeszły przez bramę przy dźwiękach orkiestry dętej, rade ze szczęśliwego epilogu. [...] Życie w obozie wróciło do normy, brygady wychodziły do pracy i wracały, za każdym razem dokładnie sprawdzane. [...] Przy którymś z kolei marszu do pracy kolumnę zatrzymano, wyczytano dwa nazwiska: Dikariew i Sokolnikow. Odprowadzono ich w niewiadomym kierunku. Konsternacja i oburzenie – to tak wyglądają gwarancje, przyrzeczenia?! Jak podle, jak chytrze zostaliśmy oszukani! W następnym dniu wywołano dwóch innych aktywnych podczas buntu. Zaś po naszym powrocie do obozu wyczytano kilkadziesiąt nazwisk na etap do innego łagru. [...] Niektórzy z nas weszli na dachy baraków, by stamtąd obserwować, dokąd skierowano naszych towarzyszy. Trudno było jednak coś konkretnego dostrzec.
I znowu emocje wzięły górę, a może także świadomość doznanej obelgi. Rozpoczęła się druga faza protestu. Mieliśmy w świadomości najgorszy scenariusz. Odtąd bez przerwy nadawano przez głośniki komunikaty zawierające tylko groźby.
Pojawili się jacyś nieznani nam oficerowie. Pamiętam szczególnie jednego pułkownika – inteligentnego, elokwentnego, chyba z kontrwywiadu. Usiadłszy na stopniach murowanego magazynu, w swobodnej i bezpośredniej rozmowie, przeplatanej osobistymi wspomnieniami wojennymi, usiłował między wierszami uzmysłowić nam bezsens naszych działań. Dla nas było oczywiste, że jego celem było złamanie ducha oporu. Co niektórzy, nie mogąc wytrzymać presji psychicznej, zgłaszali się pojedynczo na wartowni gotowi wyjść z tej enklawy bez szans.
Karmiono nas, jak dotąd, normalnie. Psychicznie było coraz ciężej, groźby nasilały się. W końcu (było to dziewiątego dnia drugiej fazy protestu) dano komunikat o zredukowaniu wyżywienia do normy numer 9. Nasze natychmiastowe skojarzenie: 9 gram ołowiu! Równocześnie pojawił się w obozie naczalnik sanitarny z uzupełnieniem leków, a przede wszystkim środków opatrunkowych.
Była to połowa czerwca, słońce nie zachodziło, zaczęły się już białe noce polarne. Nasze zmęczenie fizyczne sięgnęło szczytu. Staliśmy się wręcz obojętni na to, co się miało wydarzyć. W końcu zmęczeni położyliśmy się w ubraniach na naszych pryczach i kto mógł, zasnął. Nie na długo, bo około godziny 1.00 obudziły nas krzyki: „Alarm! Wstawać! Żołnierze wdarli się do obozu!”.
Wypadliśmy na dziedziniec i zobaczyliśmy stojących w szeregu, z automatami gotowymi do strzału, żołnierzy. Stali naprzeciw nas groźni, zdecydowani, by spełnić swój „patriotyczny obowiązek wobec wrogów ustroju”. My, w zbitej masie, ślemy im „najgorętsze życzenia” i epitety w rodzaju „faszyści” czy „mordercy – strzelajcie!”. Litwin Jurgis, osiłek wypuszczony z izolatki, stał najbliżej żołnierzy – chwycił odważnik, zamachnął się... Podniesiona ręka dowódcy plutonu opadła. Z kilkunastu automatów posypały się strzały. Kto na czas nie zdążył upaść, padł ugodzony pociskiem.
Leżąc, słyszałem jęki z lewej, rzężenie z prawej, ktoś z tyłu przez ból wyduszał z siebie: „Mordercy, krwiopijcy, faszyści”. Już tylko same jęki, jęki... Chciałem podnieść błagającego o pomoc rannego, by go zanieść do punktu sanitarnego. Chciał mi pomóc Kirgiz, lecz żołnierz (też skośnooki) rozkazuje zostawić rannych i nie podnosić się.
Nie wiem, jak długo leżeliśmy – pół godziny, może godzinę. Wreszcie pada rozkaz: „Podnieść się!”. Ustawiliśmy się przed zabitymi i rannymi w kolumnę i wyszliśmy przez wyrwę w drutach popędzani i popychani przez strażników z psami.
Eryk Barcz, członek Armii Krajowej, spędził 10 lat w łagrach Workuty (pod nazwiskiem Lech Kożuchowski), przywódca polskiej grupy podczas buntu:
Sytuacja materialna więźniów była [na początku 1953 roku] już stosunkowo niezła. Nikt nie głodował, chlebem karmiono świnie. Nie było celu, który by jednoczył ludzi. Pojawił się dopiero po śmierci Stalina. [...]
Zostałem wezwany do kuma [obozowego oficera śledczego], który pytał, czy Polacy nie mają zamiaru robić rewolucji. Widać było, że węszą, czują się niepewnie. Przeprowadzili w obozie masowe aresztowania, czym wzbudzali oburzenie i nerwowość. Wsadzali na oślep – ktoś się upił, miał romans z wolną albo inaczej podpadł. Nie uderzyli w ludzi, którzy byli rzeczywistym dynamitem. [...]
Nocna zmiana odmówiła wyjazdu z kopalni. Na to więźniowie w obozie: „Coście z nimi zrobili?”. Wiadomo, że nic, ale jest pretekst. „Nie wyjdziemy do roboty, póki nie wrócą nasi koledzy”. Po kilku godzinach wraca nocna zmiana, ale następna już nie wychodzi. Zawiązuje się komitet. [...]
W drugim, trzecim dniu strajku do ogrodzenia zaczęły podchodzić grupki żołnierzy, oficerów i wykrzykiwać:
„Kontrrewolucjoniści!”, „Czekacie imperialistów!”, „Szpiedzy wami rządzą!”. Uznałem to za prowokację. Zredagowałem kilka haseł, które miały być kontrą. Ściągnąłem do pomocy dwóch donosicieli. Myślałem – może mi ich ustrzelą. Przy bramie wywiesiliśmy wielki transparent na czerwonym płótnie: „My za rządem Malenkowa, Żukowa”. Metrowej wysokości litery drugiego hasła: „My za radziecką ojczyzną” były widoczne przez lornetkę z całej Workuty. Każdą oddzielnie trzeba było mocować na dachu szpitala. Nikt nie chciał tam wleźć – za płotem stały już karabiny maszynowe.
Wlazłem sam, w kąpielówkach. Trzecie, najbardziej radykalne hasło: „Swobodu nam, ugol rodinie” [Nam wolność, węgiel ojczyźnie] – napisałem pędzlem na dachu baraku.
Natychmiast po wywieszeniu haseł prowokacje ustały. Zamurowało ich. To była tylko moja inicjatywa, komitet nie brał w tym udziału. [...]
Pojawili się oficerowie i kazali przygotować spotkanie z komisją. Miało się odbyć na boisku piłki nożnej, obok drogi. Stoły nakryto czerwonym suknem. Komitet nakazał, żeby wszyscy byli ubrani regulaminowo (ja chodziłem w „cywilnej” marynarce, z dyskretnymi numerkami). Na placu stawi się połowa obozu, reszta ma zostać między barakami i blokować wszystkie ruchy przeciwnika – żołnierze mogli wykorzystać moment nieuwagi i wtargnąć od tyłu. [...]
Przed wartownię podjechały limuzyny. Na czele szedł generał Maslennikow, niski, brzuchaty, cały w orderach. Obok w granatowym mundurze z trzema dużymi gwiazdami, w czarnych butach z cholewami – Rudenko. Generał Dierewianko w spodniach granatowych z czerwonymi lampasami – utkwiły mi w pamięci. Siedzieliśmy na ziemi, w pierwszym rzędzie [Edward] Buca [jeden z przywódców strajku w Workucie] i jeszcze ktoś z komitetu. Maslennikow przedstawił się:
– Ja gienierał Maslennikow, kandidat w czleny... – powymieniał cały szereg tytułów – i towariszcz Rudenko, zamiestitiel gienieralnogo prokurora Sojuza... (Nic mi nie mówiło ani „Maslennikow”, ani „Rudenko”; siedziałem w dwunastym, piętnastym rzędzie.) Chcieliście, oto macie, jesteśmy. Ustanawlaju poriadok sowieszczanija – kto chce mówić, podnosi rękę do góry.
Wstał Buca, wybełkotał, że nikt nie będzie mówił, wszystko napisane – i podał im rulon brystolu. Maslennikow rozwinął krawędź i podał oficerom do tyłu. Rulon znikł. Buca stał. Rudenko podszedł do niego i zaczął krzyczeć.
– Ty kto?! Katorżnik, kontrriewolucyonier! Sadis’!
Buca siadł skonsternowany. Po prawej stronie w płocie wyrąbana była dziura, a w niej karabiny maszynowe. Tworzyły strefę ostrzału na wypadek, gdyby tłum próbował natrzeć.
Powstał krzyk:
– Beriowscy bandyci! Mordercy!
Wszystko rozwijało się fatalnie. Podniosłem rękę. Pustka w głowie, niczego nie przygotowałem. Zacząłem jak Maslennikow – cedzić słowa, każde oddzielnie:
– Ja, Lech Kożuchowski, Polak z Warszawy, jako obywatel kraju zaprzyjaźnionego chciałbym być mediatorem między tymi oto skrzywdzonymi ludźmi a delegacją rządu radzieckiego. Miasta, kopalnie powstały rękami tych oto ludzi...
Tak ciągnąłem – żeby ich ugłaskać, żeby mieć wejście.
Z tyłu powstał tumult: „Prowokator!”, „Co on gada? Przecież my chcemy na wolność!”. Poderwał się Maluszenko, minister propagandy komitetu, i zaczął wyzywać komisję. Na to Maslennikow:
– Obrażają nas, towarzysze, nie będziemy rozmawiać.
I dał komendę do odwrotu. Ja na to – już krzycząc – że za jednego wariata nie mogą odpowiadać wszyscy, że przepraszam w imieniu zebranych. Maslennikow zatrzymał się w półobrocie i zawołał:
– Niech odwoła, co powiedział!
Więc ja do Maluszenki: „Odwołaj!”, a ten drze się jeszcze głośniej. Chciałem już skakać przez ludzi, żeby go dopaść. Maslennikow wrócił na miejsce, ja zmieniłem ton:
– Te obozy nie są bardziej ludzkie niż Majdanek i Oświęcim. Na tej górce leży półtora tysiąca trupów! Mordowano nas, szczuto psami, morzono głodem...
Natychmiast Rudenko zaczął przerywać. Mówiłem, on przerywał, ja głośniej i głośniej, aż zagłuszyłem.
– Ludzie oczekują decyzji rządu radzieckiego.
Nie powiedziałem „otworzyć bramy na wolność”, urwałem, podziękowałem za uwagę i usiadłem. Wtedy Maslennikow powiedział dokładnie tak:
– Waszu riecz s bolszym udowolstwijem słuszała by lubaja sowieckaja auditorija. Bolszoje wam spasibo. [Waszego przemówienia wysłuchałoby z wielkim zadowoleniem każde sowieckie audytorium. Bardzo wam dziękuję.]
Rozwinął papier: „Rząd radziecki, kierując się względami humanitarnymi, postanowił” – i lista: za jeden dzień dobrej pracy darowuje się dwa lub trzy dni wyroku, będą płacić pieniądze, będzie oddzielny barak do widzeń z rodzinami, korespondencja... Skargi rozpatrzone zostaną indywidualnie. Ale, oczywiście, nie było mowy o wypuszczeniu na wolność.
– A teraz do roboty. Ojczyzna potrzebuje węgla.
Odpowiedziała mu głucha cisza. Trwała na tyle długo, że zaczęli się zbierać. Wyszli. Tłum się rozszedł. [...]
Komitet zaproponował mi stanowisko ministra spraw zagranicznych (żartowaliśmy z siebie: „rząd tymczasowy”). Zapytałem, czy protokołują zebrania.
– Wszystko jest porządnie zapisywane.
– Dla kogo? Dla NKWD?
Przyjąłem stanowisko, zdecydowałem, że będziemy komunikować się przez łącznika, w ubikacji.
Komitet pełnił rolę administratora obozu – rozstrzygali kwestie bytowe i porządkowe. Mnie zlecili kontakty z władzami i problem „co dalej”. Trzy możliwości nasuwały się same: kapitulacja, trwanie lub atak. Wybór w dużym stopniu zależał od sygnałów z zewnątrz.
Najważniejsze było to, co przeczytałem w „Prawdzie” (nadal wywieszanej w witrynie) – krytyka wystąpienia sekretarza stanu USA Dullesa. Powiedział, że jeżeli w ZSRR wybuchnie bunt, to Zachód pomoże. „Prowokacja, ingerencja w wewnętrzne sprawy” – komentowała „Prawda”. Ale ja uwierzyłem, że to możliwe.
Miałem cały plan: opanowanie lotniska, radiostacji, nadanie informacji, wezwanie pomocy – wyzwolenie następnych obozów – ustanowienie władzy cywilnej – wyizolowanie więźniów kryminalnych. Liczyłem na udział 50–60 tysięcy więźniów workuckich wobec 15 tysięcy uzbrojonego wojska.
Szukałem pilotów, radiowców i wyższych oficerów. Spotkałem się też z Rypeckim, przedstawicielem Ukraińców. Postawiłem sprawę sformowania bojowej grupy, która miałaby zaatakować i wyzwolić Workutę: „Was jest najwięcej, jesteście bojowi...”. Odpowiedział, że zgadzają się być w odwodzie.
Upływały godziny, byliśmy oblężeni – mogli w każdej chwili wyłączyć wodę (żywności starczyłoby może na parę tygodni). Karabiny maszynowe stały blisko naszych drutów – dla nas dobrze, wystarczy obalić słup, położyć druty kolczaste. Wyzwoliwszy pierwszy obóz, na następny uderzymy już uzbrojeni. Workutę zdobędziemy na pewno. Ale potem, gdybyśmy nie otrzymali pomocy z zewnątrz, zbombardowaliby nas. [...]
Przyszedł ranek szóstego dnia. Budzę się i słyszę słodkie walczyki Dunajewskiego. Naokoło obozu zamontowali przez noc megafony. Koszmarne przeczucie nadciągającej katastrofy.
Obóz leżał na górce. Doliną przed nami, od strony wartowni i wejścia nadciągały kolumny wojsk, samochodów sanitarnych, straży pożarnej. W szyku bojowym podjechali pod obóz.
Na boisku stało już dużo ludzi. Nie było widać nikogo z komitetu. Skoczyłem po barakach, zachęcałem, wypędzałem, żeby było nas jak najwięcej. Tłumaczyłem:
„Nie będą inni decydować za was, co będzie dalej”. Bałem się, że nie pójdą, ale szli. Wbiegłem do jakiegoś baraku, dwóch grało w szachy, obojętnie, spokojnie. Kopnąłem w stół: „Tam!”. Zależało mi, żeby była tam siła, żeby nas nie rozszarpali, nie rozpędzili. Jak wróciłem przed bramę, stało tam co najmniej tysiąc ludzi.
Ludzie stali najpierw luźno. Wlazłem na słupek, powiedziałem parę nieskładnych słów: „Spokojnie, zbliża się chwila rozstrzygnięcia”, i zlazłem. Stanąłem w pierwszym rzędzie. Nad głową mieliśmy hasło: „Niech żyje Malenkow, Żukow. My za radziecką ojczyzną”.
Otworzyła się brama. Do pierwszego szeregu zbliżyła się grupa oficerów, zaczęli fotografować. Ludzie zasłaniali twarze czapkami. Następnie weszło czterdziestu strażników bez broni. Nie bili – łapali za odzież, usiłowali wyciągać nas z tłumu. W tym momencie ludzie spięli się pod ręce. Nie sposób było wyszarpnąć nawet jednego. Tłum stał jak ściana. Żadnych okrzyków – niemy film.
Przez megafony przeczytali ultimatum. Krótko: opuścić obóz, poddać się, wyjść w dolinę między wojsko. Bokami jak szczury zaczęli uciekać „ich” ludzie oraz ci, co nie chcieli ryzykować głową. Wybiegło może stu. Potem drugie i trzecie czytanie. Jeszcze dwudziestu uciekło. Nikt im nie przeszkadzał. I koniec, nikt więcej już nie wyszedł.
Wtedy major, którego widziałem w komisji moskiewskiej, zaczął wołać do mnie:
– Parień, wychodi odin! Poka wriemia, wychodi! Goworiu tiebie – wychodi! [Chłopcze, wychodź sam! Póki czas, wychodź! Mówię ci – wychodź!]
Jestem przekonany, że to nie była taktyka; on mi współczuł. Wiedział, co będzie za chwilę.
Dwa – trzy kroki przed nami stanął strażak – w granatowym mundurku, srebrnym hełmie, z sikawką. Czekał, aż zaczną pompować wodę, ale pompy jeszcze nie pracowały, brak koordynacji. Powinni byli już na początku uderzyć w nas wodą, zwalić z nóg i wtedy rozpraszać tłum. Wszystko miałoby może zupełnie inny przebieg.
To trwało ze trzydzieści sekund. Tłum naparł, lekko pchnął pierwsze rzędy. Ktoś sięgnął ręką w kierunku węża. W tym momencie huknęły strzały. Otworzyli ogień ze wszystkich stron. Przez chwilę sądziłem, że to w powietrze, na postrach. Lawina przez kilka minut – po obozie, po barakach, po wszystkim. Obok mnie stary, zupełnie łysy Łotysz osunął się z roztrzaskaną głową. Poczułem uderzenie, rzuciłem się w prawo wzdłuż pierwszego szeregu. Stoczyłem się do rowu przy drodze. Jeszcze trafiło mnie w rękę i w momencie instynktownego zwrotu plecami do ognia zobaczyłem tę czarną drogę i tłum jak pszenica pod gradem. Ludzie – kurtki, odwróceni tyłem. Druty elektryczne przecięte kulami leżą na zwałach zabitych, rannych. To była migawka. Szybko przepełzłem rowem poza pole głównego ostrzału.
Biegłem w głąb obozu. Ludzie ginęli w barakach, na pryczach... Wpadłem do ambulatorium, firaneczki poruszał wiatr, okna otwarte, czyściutko, bialutkie drzwi. Piękny, słoneczny dzień. Cisza, świat zupełnie odmienny od rzeczywistości sprzed kilku sekund. Kiedy robiono mi opatrunek, wbiegł człowiek, mózg mu wypływał między palcami. Osunął się, umarł. Za nim wbiegła masa rannych.
Nosiło mnie, nie mogłem uleżeć. Zobaczyłem, że przemięka mi kurtka, więc ze stosu trupów ściągnąłem czystą. Znalazłem w niej przestrzelony święty obrazek. Wyszedłem na pomost przed ambulatorium, chciałem zobaczyć pole bitwy. Znosili stosy zabitych. Droga już prawie uprzątnięta z trupów, zmywali z niej krew. Za bramą wojsko, wypędzali ludzi w dolinę.
Poszedłem do stołówki, tam już pełno więźniów, normalne życie. Część ludzi wypędzono pomiędzy wojsko, ale większość została w obozie. Wyławiano aktywistów, resztę formowano w brygady, karmiono i wyprowadzano do pracy. Zdążyłem wziąć ze skrzynki chleb, łyżkę, usiadłem – i zostałem aresztowany. Wyprowadzono mnie pod bramę.
Zamknęli mnie do BUR-u [karceru], w sąsiedniej celi był lekko ranny w rękę Greczanik i jeszcze dwóch z komitetu. Strażnik przynosił wiadomości – że otworzyli sklep, płacą pieniądze, budują barak do widzeń z rodzinami. Potem – że Rudenko został prokuratorem generalnym. Doszedłem do wniosku, że nas wykończy.